niedziela, 5 stycznia 2014

Krótki przewodnik filmów Polańskiego cz.1

Z Romanem Polańskim rozumiem się w kwestii filmu jak chyba z nikim innym. Subtelny minimalizm, błyskotliwe dialogi i groteskowe postacie- to coś z czego słynie Nasz rodak. 
Poniżej przedstawiam krótki opis filmów Polańskiego, które widziałam.


NÓŻ W WODZIE (1961)


Młode małżeństwo wybiera się na rejs żaglówką, na pokład zabierają nieznajomego autostopowicza. 

Geniusz tego filmu nie do końca do mnie trafia. Niektórzy twierdzą, że jest wybitny. Mi osobiście totalnie nie przypadły do gustu dialogi i gra aktorska Jolanty Umeckiej. 

WSTRĘT (1965)


Carol- w tej roli Catherine Deneuve, mieszka ze swoją siostrą Heleną w małym mieszkanku. Kiedy Helena wyjeżdża ze swoim kochankiem na urlop stroniąca od ludzi Carol wpada w obłęd.

Bardzo dobry film, jeden z najlepszych Polańskiego. Doskonałe studium schizofrenii paranoidalnej. Do tego wprost nie można się napatrzeć na piękną Deneuve.

DZIECKO ROSEMARY (1968)



Młode małżeństwo wprowadza się do mieszkania w kamienicy zamieszkałej przez dziwną parę staruszków. 

Tego filmu nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. To jeden z chyba najsłynniejszych filmów Polańskiego, można by rzec- znak rozpoznawczy. Do tego ekstremalnie dobry thriller, chociaż niektórzy twierdzą, że to horror. Świetna ścieżka dźwiękowa, no a fabuła wprost genialna. Ten klasyk trzeba znać! 

LOKATOR (1976)



Polak- Trelkowski wprowadza się do mieszkania, w którym zostało popełnione samobójstwo. 

To film, który widziałam ostatnio i zrobił na mnie przeogromne wrażenie! Jest groteskowo, jest tłoczno i nieprzyjemnie. Klimat tego filmu wprost zniewala i pochłania na kilka kolejnych dni. Cudowna ścieżka dźwiękowa, kolejne mistrzowskie studium schizofrenii. Zawsze zastanawiałam się jak widzą świat schizofrenicy, Lokator świetnie odkrywa tą tajemnice. 

TESS (1979)


Uboga, wiejska rodzina wysyła swoją szesnastoletnią córkę- Tess do świeżo co odkrytych, bogatych krewnych. 

Przepiękne zdjęcia, krajobrazy i główna bohaterka. To bardzo poetyczny i ogromnie estetyczny film. Można powiedzieć, że jest trochę za długi, jednak estetyka wynagradza momentami nudną fabułę. 


piątek, 1 listopada 2013

Ku pamięci...

"W młodości przeżywałem skrajny lęk przed umieraniem, śmiercią. Ale dziś udało mi się, jak sądzę, zawrzeć z nimi bardzo, bardzo rozsądne porozumienie. Przypomina mi to ogień, który dogasł. Nie ma co robić wokół tego hałasu." - Ingmar Bergman (1918-2007)

"Ja myślę, że ja opowiadam historyjki, a państwo czasem w nich znajdujecie więcej, nawet często więcej niż ja chcę." - Krzysztof Kieślowski (1941-1996) 


Lyrics of Ricordare in English:

Remembering, remembering is like dying a little bit
now you know it
because everything comes around even if you don't want to
and forgetting,
and forgetting is harder
now you know it is harder
if you want to start over
remembering, remembering, like a dive into the sea
remembering, remembering what must be erased
and forgetting, and forgetting, is how you lose dear things
and [by] forgetting, and [by] forgetting, rare joys will end
and forgetting, and forgetting, is how you lose dear things

Najpiękniejszy film na dzisiaj- "Czysta formalność" w reżyserii Juseppe Tornatore.

sobota, 8 czerwca 2013

Francois Ozon

Francuska kinematografia to czysty majstersztyk na arenie międzynarodowej. Clouzot, Godard, Vadim przetarli szlaki sztuki filmowej dla przyszłych artystów. Dzisiaj niewątpliwie ważnym dla francuskiego świata filmu  twórcą jest Francois Ozon. Kilka dni temu do polskich kin wszedł jego kolejny film "U niej w domu".
Rozochocona "Basenem" i "8 kobietami" czekałam niecierpliwie na kolejny dobry film.



Fabuła "U niej w domu" przypomina fabułę "Basenu". Zdaje się, że tematyka niespełnionego pisarza i zatarcia granic między prawdą a fikcją jest Ozonowi bardzo bliska. 

W "Basenie" mamy do czynienia ze zgorzkniałą i znieszmaczoną życiem pisarką, dla której pisanie stało się już chyba tylko przykrym obowiązkiem. Brak natchnienia, pomysłu, wypalenie zawodowe... Sarah ma dość ludzi, świata... Postanawia zrobić sobie wolne i spędzić czas w letniskowym domu swojego wydawcy. Jedno drobne wydarzenia, jedna osoba i machina wyobraźni zostaje uruchomiona. Problem w tym, że my, widzowie nie wiemy tak naprawdę co jest prawdą, a co wymysłem autorki. Błądzimy w zakamarkach pisarskiego warsztatu. I nic nie jest do końca pewne, nawet zakończenie filmu. 

"Basen" wyróżnia się też znakomitym, precyzyjnym klimatem, dawkowanym bardzo stopniowo. Lazurowa, basenowa woda wzbudza dreszcze, a lekki powiew wiatru napięcie, znane nam chyba tylko z dobrych thrillerów. "Basen" to w moich oczach film bardzo minimalistyczny, nie ma w nim typowej wymuskanej fabuły, bogatych wnętrz i zapierających dech w piersiach krajobrazów. Główna bohaterka jak i jej towarzyszka są piękne, ale na swój sposób.



Podobne zjawisko obserwuje się w "U niej w domu". Tym razem główne skrzypce gra podstarzały nauczyciel francuskiego, niespełniony literat, który przelewa swoje żale i ambicje na ucznia. 
Kolejne zatarcie świata fikcyjnego z prawdziwym. Co wydarzyło się w "U niej w domu"? Wie to tylko autor opowieści. Czy niemoralne postępowanie fikcyjnych bohaterów a prawdziwych to duża różnica? Jak bardzo dajemy się ponieść i nabrać nasz umysł czytając? 

"U niej w domu" stawia przed nami wiele pytań i mam wrażenie, że doszukać się ich mogą tylko miłośnicy literatury. Osoby czytające zrozumieją sens i przesłanie tego obrazu. Osoby stroniące od książek określą ten film mianem "gniotu i nudziarstwa". 
Z filmami jest jak z poezją, każdy interpretuje je w taki sposób w jaki postrzega świat. Niektóre jednak wiersze jak i filmy zawsze przez jakąś tam grupę ludzi zostaną niezrozumiane. Tak może się stać, albo stało się z tym filmem jak i z wieloma innymi.



wtorek, 7 maja 2013

Yves Rocher, Les Plaisirs Nature


Miałam nie pisać o kosmetykach, ale w sumie czemu nie?
Do napisania czegoś lepszego brak mi weny ;) 

Z kosmetykami firmy Yves Rocher przyjaźnię się około 3 lat ;) Tak-  przyjaźnie to zdecydowanie dobre słowo.

Może zacznę od samej firmy i sposobu jej prowadzenia. Otóż ten aspekt jest akurat niezadowalający dla mnie jako klientki. Oferta sklepowa jest gorsza od internetowej, jeżeli człowiek nie dopomni się o swoje, to tego zwyczajnie nie dostanie. A w 4 różnych sklepach, w których byłam panie miały na twarzy wyraz pewnej pretensji, jakby chciały powiedzieć "super! przez Ciebie mam o jeden krem mniej!". Nie wiem o co chodzi, może wymaga to jakiegoś szkolenia, w każdym bądź razie w sklepie kupiłam ich produkty ostatni raz. Ostatnio wydałam u nich 100 zł i co dostałam? Saszetkę z chusteczką :/ 
Przytoczę jeszcze wcześniejszą historię, zbierałam pieczątki na karcie klienta i tak się złożyło, że uzbierałam ich całkiem sporo, potem skorzystałam z oferty internetowej, gdzie wiadomo, pieczątek się nie dostaje. I jakoś tak się stało, że minął rok, a pieczątki ważne są właśnie rok, tak więc, po moich zakupach za 400 zł i zbieraniu pieczątek zostało jedno wielkie nic!
Tak więc albo oferta sklepowa, albo internetowa- aczkolwiek w internecie dostaje się więcej prezentów, więc wiadomo co lepiej wybrać.

Jeżeli chodzi o same produkty. Szczerze powiedziawszy uwielbiam je. Uwielbiam ich zapach, wygląd, a nawet ceny są znośne. Poza tym darze je zaufaniem. Czytając ich skład, człowiek się uśmiecha. Nie mają co prawda certyfikatu ekologicznego, ale uważam, że są dosyć naturalne.

W tym miejscu chciała bym wspomnieć o moim ostatnim zakupie, który widać na górze. Zaopatrzyłam się w żel pod natrysk o zapachu jezyn i w mleczko do ciała z tej samej serii. 
Wcześniej używałam z tej serii żelu o zapachu kokosa i malin.

Po przetestowaniu trzech zapachów wyrobiłam sobie następujące zdanie.
Zapachy są zniewalające, świeże, słodkie, intensywne. Na moim ciele trzymają się cały dzień (ale z tym może być różnie). Żel pieni się bardzo średnio, ale dla mnie jest to bardzo pożądany skutek. Oznacza to, że produkt ten zawiera mało chemi. Skóra jest czysta, świeża, pachnąca i bardzo delikatna. A nuty zapachowe - kokos, malina, jeżyna uważam idealne na lato ;)

Koszt jest optymalny - żel - 15,90 zł
mleczko- 19, 90 zł



poniedziałek, 18 lutego 2013

Django


Najnowszy film niestrudzonego Quentina Tarantino, kandydat na tegorocznego Oskara w kategorii najlepszy film. Dla wielbicieli mistrza z pewnością najbardziej oczekiwana premiera roku. 

Rok 1859, niewolnik o imieniu Django spotyka łowcę głów Doktora  Schultza. Czysty interes z czasem przeradza się w przyjaźń i Django zyskuje kompana do zemsty na swoich oprawcach i odebrania żony z ich rąk. 

W moim odczuciu, Quentin okropnie się postarzał i zrobił się za bardzo melodramatyczny. 
"Bękartom wojny" ciężko jest dorównać i póki co niestety Quentin nie zaskakuje. 
Pierwsza połowa filmu jest dosyć obiecująca. Jest kiczowato, jest śmiesznie, jest przesadnie i jest świetna ścieżka dźwiękowa. 
Wraz z pojawieniem się na ekranie Leonarda DiCaprio, charakterystyczny klimat filmów Tarantino siada. Robi się nieco nudno, nieco wzruszająco i sytuację ratuje już chyba tylko wyśmienity Samuel L. Jackson. 
Leonardo oczywiście spisał się rewelacyjnie, ale niestety nie widzę go przy boku Quentina. Świetnie sprawdza się w poważnych, męskich rolach, ale u Tarantino nie potrzebujemy nikogo takiego! 
Co z tego, że Waltz tak bardzo przypomina Landę?! Stęskniłam się za Landą! I być może właśnie Waltz, świetne zdjęcia, nieziemska ścieżka (a głównie piosenka przewodnia, patrz niżej) sprawiają, że ten film w pewien sposób można uznać za dobry. No, ale cóż tu ukrywać do "Bękartów wojny" niezmiernie mu daleko i może dlatego, nie można uznać go za genialny ;) 


niedziela, 10 lutego 2013

Polski Bergman w odpowiedzi na karę śmierci

Zdaję mi się, że Polacy za mało cenią swoich rodzimych twórców. Kieślowski został niezrozumiany, o Polańskim opowiada się kawały...Czemu? 
Po zapoznaniu się z twórczością Kieślowskiego jestem pod ogromnym wrażeniem jego geniuszu, zmysłu estetycznego.
Pisałam już o Trylogii, dzisiaj chciała bym się skupić na "Krótkim filmie o zabijaniu".


"Krótki film o zabijaniu" powstał w 1988 roku i jak dowiaduję się z serwisu kieslowski.art.pl, na owe czasy był to film niezwykle kontrowersyjny, z racji silnych dyskusji na temat słuszności i moralnego aspektu "najwyższego wymiaru kary". To w jaki sposób temat potraktował Kieślowski w swoim filmie, wywołało dość duży wstrząs. 

Akcja filmu toczy się w Warszawie, 16 marca 1987 r.Piotr zdaje końcowy egzamin adwokacki, zaprasza swą dziewczynę do cukierni w Hotelu Europejskim. Wstępuje tu również dwudziestoletni Jacek, który po wyjściu z cukierni wsiada do taksówki i na peryferiach miasta dusi taksówkarza linką żeglarską, po czym, gdy ten zdradza jeszcze oznaki życia i błaga o litość, okrutnie masakruje. Mimo obrony Piotra, Jacek skazany zostaje na karę śmierci. (filmweb)

Kara śmierci to temat wywołujący skrajne emocje. Znam zarówno zagorzałych przeciwników, jak i zwolenników. Ile ludzi tyle różnych głosów. Jaki w takim razie był głos Krzysztofa Kieślowskiego? Za  czy przeciw?
"Krótki film..." to obraz niezwykle klimatyczny. Od pierwszego ujęcia film ten wywołuje w nas niechęć, obrzydzenie, zniechęcenie. Nawet kolorystyka tego obrazu jest odpychająca.
Losy trojga z pozoru niezwiązanych ze sobą osób- taksówkarz, świeżo upieczony adwokat i młody morderca - wiąże ich zbrodnia. 
Mamy możliwość pobieżnego i powierzchownego obserwowania tych trzech postaci. Taksówkarz jest sympatycznym panem w średnim wieku, jedyne uczucie jakie we mnie wywołał to obojętność.
Adwokat prezentuje postawę nadmiernego optymisty. Entuzjasta prawa zostanie w późniejszym czasie określony mianem "zbyt delikatnego" na wykonywanie tego zawodu. 
Jednak najwięcej do powiedzenia widz ma na temat Jacka Łazara- mordercy. Od samego początku wiemy, że ten człowiek jest zły! (mam wrażenie, że to celowy zabieg Kieślowskiego, mający nam ukazać jak szybko ulegamy osądom, jak bardzo lubimy sądzić- zły/dobry). Widzimy młodego człowieka o posępnym, nieprzystępnym i lekko gniewnym wyrazie twarzy. Człowiek ów szwęda się po ulicach Warszawy totalnie bez celu. Jacek Łazar jest patologicznie złośliwy, zły. Rzuca kamieniami, za jeden uśmiech bije, pluje do kawy... Do świata i ludzi jest nastawiony bardzo negatywnie, do tego stopnia, że z zimną krwią morduje według nas- sympatycznego taksówkarza. Widz nie ma prawa lubić Łazara, to zły człowiek. 
Przeciętny widz, w tym filmie ujrzy prosty rachunek- zły, młody człowiek, zamordował dobrego taksówkarza- wynik- śmierć. 
Tak samo widzi tą sprawę wymiar sprawiedliwości. Trochę inaczej widzi to świeżo upieczony adwokat, który na egzaminie deklarował chęć poznania każdego człowieka, zbrodniarza. 
Przed wykonaniem kary śmierci, widzimy Łazara z bardziej ludzkiej strony. Poznajemy jego przeszłość, życie, być może przyczynę jego buntowniczego charakteru. Co z tego? "Najwyższy wymiar kary" nie daje szansy. Nie daje szansy Nam- na zrozumienie zbrodniarzy, nie daje szansy im na żałowanie za swoje winy. 
Jacek Łazar zostaje potraktowany jak zwierzę, strażnicy rzucają się na niego i zabijają na siłę, w pośpiechu- bez współczucia, bez litości, bez zrozumienia, bez poszanowania "życia" jako wartości samej w sobie, niczym kota na samym początku filmu- jak zwierzęta, nie ludzie. 
O ile przed obejrzeniem filmu byłam na troszkę niepewne "Nie" wobec kary śmierci, tak "Krótki film..." umocnił moje stanowisko. Nie będę w tym miejscu pisała banałów pt. od odbierania życia jest Bóg. Nie, nie o to w tym chodzi...a ludzie podtrzymujący się tylko tym argumentem, nie bardzo dostrzegają sedno całego "dylematu moralnego" i zamieszania nim spowodowanego.
Kara śmierci to pójście na skróty, na łatwiznę. Jak widzimy nie ciężko jest zabić, a zrozumieć. Kara winna być karą, śmierć to pozbycie się problemu. W tym miejscu pojawi się masa sprzeciwów ludzi, którzy lubią określać się mianem "podatników". Cóż, na tym polega właśnie życie w społeczeństwie, nagradzamy zasłużonych, wychowujemy zbrodniarzy. Zmianom powinien ulec system resocjalizacji, nie system prawny. O ile przyjmujemy z chęcią to co los Nam daje, tak z ogromną pretensją walczymy o to, co Nam odbiera. I tyczy się to tylko Nas samych, bo jeżeli komuś odbierana jest najcenniejsza wartość- życie, to stoimy obojętnie, wszak widzimy w tym korzyść dla siebie. 


środa, 6 lutego 2013

Piękno, które boli...


Świat baletu intrygował mnie od zawsze. Ta delikatność, muzyka klasyczna, stroje tancerek - to jakby zupełnie inny świat.
Ostatnimi czasy miałam okazję obejrzeć dwa filmy dokumentalne o życiu balerin, zainspirowało mnie to, do napisania tego posta.

Krajem, który słynie z tańca klasycznego jest od wielu lat Rosja. Rosyjskie baleriny to jedne z najlepszych tancerek na świecie. 
Ktoś kto interesuje się chociaż trochę sztuką baletową nieraz słyszał zapewne o moskiewskiej szkole baletowej przy teatrze Bolszoj oraz teatrze Maryjskim w Sankt Petersburgu. 
Teatr Bolszoj powstał w 1776 roku i w tym miejscu oraz w szkole przy teatrze koncentruje się pierwszy z filmów dokumentalnych, o których chciałam w tym miejscu wspomnieć ("Tańczyć w teatrze Bolszoj- rok w moskiewskiej szkole"). Obraz ten skupiony jest głównie na zajęciach baletowych w szkole, odczuciach dzieci, ich miłości do tańca od najmłodszych lat, a wręcz wyrzeczeniu się dzieciństwa na rzecz baletu. Poznajemy losy kilkorga z nich i towarzyszymy im przez cały rok. Największe wrażenie zrobił na mnie chłopiec o imieniu Pasha- szczery dziesięciolatek o wielkich oczach. Chłopiec pochodzący z biednej, wiejskiej rodziny, który tak bardzo chciał tańczyć, że dostał od szkoły stypendium. 
Dokument skupia się na życiu dzieci, braku dzieciństwa, ambicjach, morderczych treningach. Często ich drogą kierują rodzice, którzy chcą spełnić swoje ambicje, kosztem własnej pociechy. 
Balet to ciężki kawałek chleba, który zabiera tancerzom najpiękniejszy etap ich życia- dzieciństwo, dojrzewanie, młodość. Przeciętna kariera baletowa kończy się w 40 roku życia. 
W kolejnym dokumencie "Jeden dzień z życia baletnicy Teatru Wielkiego w Petersburgu" poznajemy Katję, dwudziestokilkuletnią balerinę. To co mnie zszkowało w tym filmie, to zarobki balerin (200$ miesięcznie) i warunki ich życia. Katja mieszka bardzo biednie. 
Świat baletu, to zamknięty świat, ciężki do pojęcia, dla kogoś kto w nim nie żyje. Ogromne wyrzeczenia, ciężka całodobowa praca, brak życia prywatnego, narażanie zdrowia. O deformacjach stóp wie chyba każdy, o kontuzjach również, ale nie mówi się np. o bólach w póżniejszych latach, o bólach kości, stawów. Niektóre baleriny w średnim wieku muszą poruszać się o kulach.
Sporo mówi się również o dietetycznym rygorze, o modzie na anoreksję wśród tancerek. Myślę, że to częściowo mit, częściowo prawda. Baleriny nie mają czasu jeść, poza tym stres towarzyszący im przed każdym występem odbiera im całkowicie apetyt, często też nie mają po prostu siły jeść. Baleriny to osoby samotne, zamknięte w sobie, nie utrzymują kontaktów w świecie zewnętrznym, są przyjaciółkami dla samych siebie. 
Nic jednak nie jest bardziej szokujące niż ten blask i duma, kiedy wychodzą na scenę...

Obydwa dokumenty można obejrzeć na VOD.